Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. (…) Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. Hbr 12, 11. 14   

Cierpienie nie jest karą za grzechy ani nie jest odpowiedzią Boga na zło człowieka. Można je zrozumieć tylko i wyłącznie w świetle Bożej miłości, która jest ostatecznym sensem wszystkiego, co na tym świecie istnieje. św. Jan Paweł II

Zdaję sobie sprawę jak trudny to temat (i pewnie dla niektórych znów smutna wiadomość, jednak pełnia radości dopiero przed nami). Sama cierpię od bardzo dawna z powodu różnych dolegliwości… No i jeszcze krzyż choroby mojego męża… Tak, zdecydowanie dużo mogę o cierpieniu powiedzieć… Jednak nie po to aby się użalać nad sobą, czy nad naszym losem, ale by podkreślić, że mimo tych trudnych doświadczeń trwamy przy Bogu i nie obrażamy się na Niego, choć tak niewiele rozumiemy.

Nie będę się wymądrzać, bo każdy z nas ma różne granice bólu i każdy inaczej przeżywa swoje cierpienie. Powiem tylko tyle, że kiedy zaczęłam pojmować jak cenne w Bożych oczach jest ofiarowanie najdrobniejszych niedogodności, trudu, poświęcenia i bólu, staram się każdą uciążliwość i cierpienie oddawać przez Ręce Maryi za konkretne osoby, sytuacje i za dusze w czyśćcu cierpiące.

Przypomina mi się jeszcze fragment z Ewangelii św. Jana o uzdrowieniu niewidomego od urodzenia: “«Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice?» Jezus odpowiedział: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże.”

Nie zrozumiemy Bożej logiki, ani sensu cierpienia. Skupiając się na tym co boli, pogrążamy się w jeszcze większym cierpieniu i rozpaczy. A wystarczy stanąć pod Krzyżem i spojrzeć w pełne miłości oczy Chrystusa. Choć ciało skatowane do granic wytrzymałości najsilniejszego i najbardziej odpornego na ból człowieka, miłość nie przygasła! Jezus cierpiał z miłości, więc to MIŁOŚĆ nadaje sens każdemu cierpieniu i pozwala udźwignąć to, co zdaje się niemożliwe do uniesienia.

Bez Bożej miłości, nic nie miałoby sensu!

Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: największa z nich jednak jest miłość. 1Kor 13, 13

I tego się trzymajmy!

Autor: Św. Josemaría Escrivá de Balaguer (1902-1975), kapłan, założyciel Opus Dei

Józef miłował Jezusa, tak jak ojciec miłuje swoje dziecko i obcował z Nim, dając Mu wszystko, co miał najlepszego. Troszcząc się o Dziecko, jak mu to zostało polecone, Józef uczynił z Jezusa rzemieślnika: przekazał Mu swój zawód. Dlatego mieszkańcy Nazaretu, mówiąc o Jezusie, będą Go nazywać bez różnicy faber i fabri filius, rzemieślnikiem i synem rzemieślnika (Mt 13,55)…

Jezus musiał więc być podobny do Józefa: w sposobie wykonywania pracy, w rysach charakteru i sposobie mówienia. W realizmie Jezusa, w Jego zmyśle obserwacji, w sposobie siadania do stołu i łamania chleba, w upodobaniu do głoszenia nauki w sposób konkretny i brania za przykład spraw z życia codziennego uwidacznia się Jego dzieciństwo i młodość, a przez to Jego obcowanie z Józefem. Nie można nie dostrzec wzniosłości tego misterium. Ten Jezus, który jest człowiekiem, który mówi z akcentem określonego regionu Izraela, który jest podobny do rzemieślnika zwanego Józefem — jest Synem Boga. A któż może nauczyć czegoś Boga? Jednak rzeczywiście jest człowiekiem i żyje normalnie: najpierw jako dziecko, potem jako chłopiec, który pomaga Józefowi w warsztacie, wreszcie jako człowiek dojrzały, w sile wieku. Jezus zaś czynił postępy w mądrości, w latach i w łasce u Boga i u ludzi (Łk 2,52).

W tym, co ludzkie, Józef był nauczycielem Jezusa; obcował z Nim codziennie z delikatną serdecznością i troszczył się o Niego z radosnym poświęceniem. Czyż nie jest to uzasadniony powód, abyśmy uznali tego sprawiedliwego męża (Mt 1,19), tego Świętego Patriarchę, w którym osiąga szczyt wiara Starego Przymierza, za Mistrza życia wewnętrznego?

Źródło: Homilia z 19/03/1963 w „To Chrystus przechodzi”